poniedziałek, 17 marca 2008

O egzaminach...

Każdy w życiu raz jest dzwonnikiem, raz... dzwonem. Zdajemy wiele egzaminów, bywa, że sami jesteśmy egzaminatorami. Kariera uczelniana obfituje w egzaminy i obrony - egzamin dyplomowy, egzaminy doktorskie zdawane z "wynikiem zadowalającym", obronę pracy doktorskiej i kolokwium habilitacyjne. Bywają też w życiu akademickim zewnętrzne egzaminy językowe. Na temat egzaminów można pisać całe opasłe rozprawy naukowe. Skoncentrujmy się na jednym zagadnieniu - cel egzaminu a jego treść i forma. Jeśli spojrzymy na sylabusy zachodnich uczelni, a w szczególności amerykańskich z zaskoczeniem stwierdzimy, że ocena końcowa z przedmiotu to nie ocena z mitycznego egzaminu, ale suma bardzo wielu składowych - prac domowych, sprawdzianów częściowych, aktywności na zajęciach. Być może cały świat się myli, a rację mamy my, ale heroicznie śmiem w to wątpić.
Jaki więc powinien być cel egzaminu dyplomowego? Moim skromnym zdaniem powinna to być... właśnie obrona pracy dyplomowej. Zresztą termin egzamin dyplomowy i obrona pracy dyplomowej często są używane zamiennie. Rzeczywistość bywa jednak zupełnie inna i zależy od woli Komisji Egzaminacyjnej. Mogą być pytania tyko związane z pracą, mogą być pytania związane z... przedmiotem prowadzonym przez egzaminatora. Stąd gdy tylko zostaje ogłoszony skład komisji rozpoczynają się pielgrzymki studentów, którzy chcieliby poznać zakres problematyki z której powinni się przygotować, czyli mówiąc wprost pytania. To, czy członek komisji ustosunkuje się do próśb pozytywnie czy nie zależy tylko od jego woli i humoru określanych czasami jako "dobre obyczaje akademickie". Egzamin staje się więc... loterią. To, jak będzie przebiegał zależy przede wszystkim od składu komisji. A przecież można zupełnie inaczej...
Nie negując tego, że należy sprawdzić wiedzę studenta warto chyba rozdzielić egzamin od obrony. Egzamin mógłby być przeprowadzony jako "encyklopedyczny" test z całości materiału studiów, z absolutnie wszystkich przedmiotów, przyjmując liczbę pytań proporcjonalną do liczby punktów ECTS z mnożnikiem wagowym dla przedmiotów kierunkowych związanych z dyplomem. Zaliczenie takiego egzaminu znanego choćby z akademii medycznych mogłoby być warunkiem przystąpienia do obrony pracy dyplomowej, której celem byłoby przedstawienie tez pracy i właśnie obrona przyjętych rozwiązań.
Tego typu kompromisowa organizacja procesu promocji absolwentów byłaby zdecydowanie bardziej obiektywna od klasycznego odpytywania przez kilka osób, w której student przygotowuje się "pod komisję". Pomogłoby to także w zerwaniu z tradycją kilku z - zakuj, zalicz, zdaj, zapij, zapomnij... Studenci byliby przed egzaminem zobligowani do przypomnienia sobie podstawowych informacji z absolutnie wszystkich przedmiotów ze studiów. I nie miałoby to nic wspólnego z sytuacją, w której student jest szczegółowo odpytywany z tematyki będącej konikiem Profesora Słomianego z Zakładu Strzech Tradycyjnych. Pozwoliłoby to także uniknąć przypadków, w których Profesor Blaszany z Zakładu Pokryć Nowoczesnych zaczyna pytanie od stwierdzenia - no to zobaczymy, czego to ciekawego nauczył Pana Profesor Słomiany...

Brak komentarzy: