sobota, 1 marca 2008

Meandry demokracji...

Demokracja jest złem, ale jest złem koniecznym, bo niczego lepszego nie wymyślono. Kolejne wybory uczelniane skłaniają do kilku refleksji natury ogólnej. Jaka powinna być demokracja uczelniana? Elektoralna czy obywatelska? Po kartach głosowania łatwo jest poznać, który model obowiązuje. Wybieraliśmy jednorazowych elektorów nie mając bladego pojęcia, jacy będą kandydaci! Jest to mówiąc delikatnie co najmniej dziwny pomysł! Być może komuś bardzo spodobał się system amerykańskich wyborów prezydenckich, ale na naszym podwórku została zdecydowanie wypaczona jego idea. Pierwszy etap to wyłaniania kandydatów na dane stanowisko. Nic mi nie jest wiadomo na temat jakichkolwiek kandydatów na Rektora i Dziekana, a wybrani zostali już elektorzy! Elektorzy na wydziale wybierani są w powszechnym głosowaniu, cóż więc – poza być może przepisami, ale one są przecież ustanawiane tylko przez ludzi – uniemożliwia powszechne głosowanie na Dziekana? Domyślam się, że są to… głosy Studentów, którzy wchodzą do kolegium elektorskiego. A trudno jest chyba sobie wyobrazić sytuację, w której absolutnie wszyscy Studenci głosują w wyborach powszechnych na Dziekana. Z głosami Studentów jest zresztą pewien „problem”. Najczęściej głosy studenckie to jeden „wielogłos” – obowiązuje niejako dyscyplina klubowa. A każdy chyba ma świadomość, że studenci wybiorą tego kandydata, który im więcej zaoferuje. To absolutnie naturalne! Ale jest w tym wszystkim pewne „ale”… Kandydatowi opłaca się walczyć o głosy studentów a nie pracowników. Tak, to smutne ale prawdziwe! Jestem zdania, że Studenci powinni mieć móc opiniować kandydatury na Prodziekanów, ale czy muszą wybierać Dziekana? Może więc zamiast demokracji elektoralnej trochę więcej bezpośredniej demokracji obywatelskiej? Przecież można Dziekana wybrać w... głosowaniu bezpośrednim. Niby można, ale jest jedno ale. Nasze, obywatelskie glosy w wyborach do parlamentu czy też prezydenckich są równocenne. Uczelniany system elektoralny daje większą siłę głosu profesorom, którzy... głosują wszyscy. Czy tak musi być? Na wydziale 114 pracowników z grypy B wybiera... 7 elektorów, czyli jeden głos "profesorski" równy jest głosom 16.25 "pomocniczych pracowników dydaktycznych". Podobnie jest w grupie C. Nie dyskutuję nad zasadnością takich uregulowań prawnych, marzy mi się jedynie uproszczenie procedur, bardziej "przyjazna", mniej przeregulowana uczelnia. Można przecież wybierać Dziekana w wyborach bezpośrednich, dzieląc głosy asystentów, adiunktów i wykładowców przez 16.25. Ale wtedy widać jak na dłoni kto wybiera Dziekana. Gdy zbiera się kolegium elektorskie każdy głos jest równy, a o tym, że głosów profesorskich jest proporcjonalnie więcej nikt nie pamięta i nikogo to nie boli.
Jeśli jednak musimy ciągle uprawiać system wyborów pośrednich to może wzorem innych uczelni wybierzmy Radę Wydziału, która... wybierze Dziekana! Po co jest rozdzielenie funkcji elektora do spraw wyborów Dziekana od funkcji członka Rady Wydziału?
I na koniec jeszcze jedna refleksja. W wyborach aby były ważne obowiązuje próg 2/3 oddanych głosów. Komisja wyborcza zajmuje się więc... łapaniem wyborców. W Belgii uczestnictwo w wyborach parlamentarnych jest obowiązkowe pod rygorem kary. Teoretycznie można by próbować wprowadzić podobny mechanizm, ale... Bardzo często wyborcy stwierdzają przy urnie - nie znam nikogo z tej listy i... pytają się, na kogo mają głosować. Jedyne, co strażnik urny może zrobić to podać miejsce zatrudnienia kandydata (chyba nie jest to nielegalne???). Gdy więc "pada" informacja, że kandydat jest z Zakładu Tradycyjnego Krycia Strzechą odzew jest prosty - to znaczy od Profesora Słomianego! Czy głosujemy na kandydatów czy ich Zakłady i kierowników? Oceńcie czytelnicy sami!

Brak komentarzy: